Nic nie jest wieczne, więc i na te krzesła z targu staroci też w końcu nadszedł czas. Poleciały sprężyny z hukiem i stwierdziłam , że już nie będę ich naprawiać. Nie opłaca się. No w każdym razie dobra okazja i wymówka, aby przytargać nowe krzesła, a z tych coś tam wykombinować.
Tak szczerze , to dokładnie wiedziałam co chcę z nich zrobić, bo kiedyś widziałam coś podobnego w sieci i za nic nie mogłam się pozbyć uczucia , że jak tego nie zrobię, to umrę w poczuciu niespełnienia.
Zaczęłam od rozebrania siedziska. Odciski na dłoniach nieuniknione, bo narzędzia nieprofesjonalne, jakieś przypadkowe, ale jestem cierpliwa i zszywkę po zszywce dzielnie wyciągałam. Prawdziwa ręczna robota ;)
No takie trzy sztuki oskubałam do gołego drewna. Będą malowane, więc wypada trochę papierem ściernym wyczyścić, a to nie jest moim ulubionym zajęciem. Ciągle mam marzenie o szlifierce do takich zadań, ale nie mogę się zdecydować, czy kupić taką profesjonalną, czy jakiś badziew z marketu, więc nadal szlifuję ręcznie.
Deski sosnowe, takie surowe do przycięcia. Na szczęście wyrzynarka jest, to łatwiej z dopasowaniem desek do oparć w krzesłach, ale żeby nie było znowu zbyt łatwo, szlifowanie desek ręczne.
Magda tylko wie ile było poprawek i zabawy z tym docinaniem, ale z jej pomocą, udało się.
No i czas na wybranie koloru. W sumie to nie wybierałam zbyt długo, jakoś od razu mi się skojarzyło, że ten będzie fajny. Do białej zewnętrznej farby dolałam trochę pigmentów tak na oko i gotowe.
Pomalowane wszystko trzema warstwami farby , po każdej lekko przetarte drobnym papierem ściernym i na końcu jak wyschło delikatnie przetarte mocniej na rantach.
I ławka gotowa.
Na takiej ławce to i kawa lepiej smakuje.
Pozdrawiam :)